21 cze 2015

ROZDZIAŁ 5

Na co by się zdało two­je dob­ro, 
gdy­by nie is­tniało zło i jak­by wyglądała 
ziemia, gdy­by z niej zniknęły cienie?


 Sprawdziłam puls dziewczyny, ale nie poczułam niczego. Nie żyła. Umarła przeze mnie, bo jej nie pomogłam.
Jej długie blond włosy były rozrzucone dookoła jej ciała. Gdyby nie krew na ciele dziewczyny, wyglądałaby jak anioł ze swoją nieskazitelna cerą. Kiedyś błękitne oczy, były teraz puste i nieobecne. Widziałam w nich strach.
Drżącymi rękoma, które były całe we krwi, wyjęłam telefon z kieszeni. Miałam trzy nieodebrane połączenia. Jedno od Silence, a dwa od mamy.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że dochodzi dwunasta w nocy. Spędziłam tu trzy godziny? Przy ciele zmarłej dziewczyny? Nie, to nie może dziać się naprawdę. Pokręciłam głową, rzucając włosami na prawo i lewo.
Telefon wyślizgnął się z moich dłoni, całych we krwi. Zamknęłam oczy i odskoczyłam do tyłu, lądując na tyłku. Boże, nie, niech to nie dzieje się naprawdę. Proszę, proszę, proszę. Nie byłam teraz w stanie nic zrobić. Ogarniało mnie poczucie winy. Przechodziło przeze mnie i wciskało się do mojej głowy, zadomawiając się. Teraz miałam z nim żyć? Nie wydawało mi się to dobrą wiadomością.
Pokręciłam głową jeszcze mocniej i zacisnęłam powieki. To się tak nie może skończyć. Wystarczy, że będę oddychać i się uspokoję. Wzięłam jeden głęboki oddech i otworzyłam oczy, po czym odwróciłam wzrok, bo nie mogłam, patrzeć na tę dziewczynę.
Zacisnęłam pięści i paznokciami wbiłam się do skóry, by odzyskać zdolność myślenia. Poczułam spływającą krew, ale nie zaprzestałam, dopóki mój umysł się nie oczyścił ze złych myśli. Dam radę, muszę dać radę. Poluzowałam, dopiero po minucie.
Na czworakach podeszłam to telefonu i chwyciłam go do ręki. Wykręciłam 112 i przyłożyłam komórkę do ucha. Ktoś odebrał już po pierwszym sygnale.
- Tak?
- Dobry wieczór, chciałabym zgłosić morderstwo – próbowałam, by mój głos nie drżał.
Kobieta w słuchawce westchnęła.
- Proszę podać informacje, gdzie ma przyjechać policja i karetka.
Rozejrzałam się, by zobaczyć jakieś szczególne znaki. Na jednym z opuszczonych budynków wisiała stara tabliczka z nazwą ulicy.
- Wortgood 14, dookoła są stare, opuszczone bloki.
- Czy jest z panią jakaś osoba? - zapytała się mnie.
Łzy pchały mi się do oczu, a głos mi się załamał.
- Jestem obok ciała... zmarłej dziewczyny...
- Proszę się nie denerwować, już wysyłam do pani samochody.
- Dziękuję – pociągnęłam nosem. Kobieta powiedziała coś, czego nie usłyszałam i się rozłączyła.
Opadałam z sił, byłam wykończona psychicznie. Ból ani trochę nie zelżał. Potrafiłam się opanować na chwilę, a zaraz potem wspomnienia powracały, a wraz nimi ukazywało się poczucie winy, z którym miałam już żyć.
Po dziesięciu, ciągnących się niemiłosiernie minutach, usłyszałam sygnały policyjne, a po chwili ujrzałam także światła.
Podbiegła do mnie młoda kobieta, a zaraz potem – mężczyzna.
- Czy nic pani nie jest? - spytała się, kucając obok mnie, a jej kolega sprawdzał puls dziewczyny.
Zalałam się łzami i odpowiedziałam:
- T-to moja wina, nie pomogłam jej – głos mi się załamał, ale ciągnęłam dalej. - Byłam przy tym, ale nie mogłam się ruszyć, tak strasznie się bałam. Kobieta przytuliła mnie i pomogła mi wstać.
- Zaprowadzę cię do samochodu, a na komendzie złożysz zeznania.
Kiwnęłam głową, bo tylko na tyle było mnie stać.
Usadowiłam się na tylnym siedzeniu.
- Zaraz do ciebie wrócę.
Zamknęła za sobą drzwi i odeszła w stronę miejsca zbrodni.
Zauważyłam, jak medycy zakrywają ciało zmarłej dziewczyny. Odwróciłam wzrok, nie chciałam na to patrzeć. Po chwili wieźli ją już w stronę karetki, ponownie odwróciłam wzrok. To było dla mnie zbyt straszne.
Zaraz potem, gdy karetka ruszyła, do radiowozu weszli policjanci. Mężczyzna zajął miejsce za kierownicą, a kobieta usiadła z przodu na siedzeniu pasażera.
- Możesz nam w skrócie opowiedzieć co się stało? - zapytał się kierowca.
- Dean, niech dziewczyna trochę odpocznie – skarciła go kobieta. - Przeżyła traumę.
- Ach, tak. Przepraszam – mruknął.
Mogłam zaliczyć go do policjantów, którzy nie przejmują się uczuciami ludzi, którzy mają składać zeznania. Inna sprawa z jego partnerką, ona była miła i opiekuńcza. Odwróciła się do mnie i powiedziała:
- Skarbie, na komisariacie zadzwonimy do twoich rodziców, dobrze?
- Mój telefon został tam na miejscu.
- Jest na nim krew, więc posłuży, jako dowód.
Zdałam sobie sprawę, że jest na nim także moja krew. Przecież zraniłam się paznokciami, a później dotykałam komórkę. Muszę to powiedzieć.
- Jest na nim moja krew.
- Jak to? Skaleczyłaś się?
Skinęłam głową, nie chciałam już nic mówić. Samo wspomnienie oczu dziewczyny przyprawiało mnie o dreszcze. Kiedyś piękne i radosne, a teraz puste i smutne. Już nigdy więcej nie ujrzy kolorów świata. Nie wyjdzie za mąż, nie będzie miała dzieci. Niech no sobie tylko pomyślę, co poczuje jej rodzina, gdy się dowie, że dziewczyna została zamordowana. Ból i pustkę, którą nie wypełni już miłość i radość córki. Pustkę, która zostanie pustką. Która nigdy się nie zaleczy, która stanie się blizną, a z każdym dniem, gdy pomyślą o niej, dojdą nowe rany, bolesne.
Wszystko co będzie im ją przypominało, będzie rozdrapywać stare blizny i nic nie będzie już takie same. Pusty pokój, zero uśmiechu, czy po prostu spojrzenia. Życie z takimi ranami jest bardzo trudne, nigdy się o nich nie zapomina, a wręcz przeciwnie – myśli się o nich na okrągło. Wiem to z własnego doświadczenia.
Cień, który zostaje po stracie ukochanej osoby, ciągnie się za nami, aż do ostatnich dni. Śledzi nas, chodzi za nami, nie daje nam żyć. Jest to męczące i cały czas, gdzieś tam w środku, jesteśmy przygnębieni, choć nie pokazujemy tego od zewnątrz. Jedni od tego wariują, drudzy popadają w nałogi, a jeszcze inni stają z tym twarzą w twarz. Walczą z tym i próbują żyć normalnie.
Każdy oddech jest dla nich wyzwaniem, każda sekunda życia, wszystko to, by nie zwariować. Nie jest to proste, ale niektórym się to udaje. Pozbywają się całego lęku i cień zmniejszają tak, by stał się niewidoczny.
Nad tymi, którzy zaczynają przegrywać, cień się powiększa i powiększa, aż w końcu ich pożera i tracą całą świadomość. Nie da się już wtedy, nic zrobić. Popełniają samobójstwa, trafiają do domów dla chorych umysłowo. Jeżeli ktoś myśli, że osoby w nim zamieszkałe, wariują sami z siebie – mylą się. Jest to proces, który dotyka większości po śmierci bliskiej osoby. Wystarczy spojrzeć w akta kilku ludzi, którzy tam są, i od razu przekona się o tym, że to przez cień, który gnębi, aż do ostatniej zdrowej myśli.
Mam dużą nadzieję, że nie przegram tej walki, ponieważ, cień kroczy za mną już od kilku lat. Za moją matką, bratem, babcią i dziadkiem. Za bliską rodziną. I właśnie dlatego muszę zwyciężyć, by pokazać, że jest to możliwe. Nie zwariować i żyć normalnie, jednocześnie myśląc i nie zapominając. Muszę być szczęśliwa, on by sobie tego na pewno życzył.
- Hej, mała? - Ktoś poruszał moim ramieniem.
Zasnęłam w drodze na komisariat? Otworzyłam oczy i kilka razy zamrugałam.
- Chodź, już jesteśmy na miejscu. - Kobieta pomogła mi wysiąść, po czym objęła mnie ramieniem. - Zadzwonimy do twojej mamy, dobrze?
- Tak – odpowiedziałam zmęczonym głosem. Zaprowadziła mnie do pomieszczenia średniej wielkości. Na środku stały biurko oraz krzesła.
- Usiądź sobie wygodnie, ja za moment wrócę do ciebie.
Wróciła po dziesięciu minutach i usiadła na krześle obok mnie.
- Opowiesz mi co się stało? - spytała się mnie. Potaknęłam głową i zaczęłam wszystko opowiadać policjantce. Gdy ze łzami na twarzy skończyłam mówić, przytuliła mnie.
- Dziękuję, że mi to powiedziałaś. Obiecuję, że przestępca zostanie złapany i ukarany. Spojrzałam na nią niepewnie, po czym zapytałam się:
- Obiecuje pani?
- Tak. Sprawiedliwość musi dosięgnąć tego człowieka.
- Czy mogę już iść?
- Myślę, że powiedziałaś mi wszystkie najistotniejsze rzeczy, więc odprowadzę cie do twojej mamy.
- Przyjechała tu? - Zadawałam ciągle pytania.
- Tak, czeka na ciebie na korytarzu. - Podniosła się z krzesła i pomogła mi wstać, wciąż mnie obejmując. - Chodźmy do niej.
Wyszłyśmy z pomieszczenia i zobaczyłam zmęczoną kobietę, siedzącą na plastikowym krześle.
- Mamo... - szepnęłam.
Gdy mnie zauważyła, poderwała się z miejsca i podbiegła, by mnie przytulić.
- Skarbie, tak bardzo przepraszam, gdybym wtedy po ciebie przyjechała...
- Nie, mamo – przerwałam jej, a ta spojrzała na mnie zaskoczona. - To wszystko moja wina, i tylko moja. Muszę to sama unieść na barkach.
- Nie, kochanie. - Dotknęła mojego policzka. - Znalazłaś się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To wszystko. Nic nie musisz unosić.
Nie wytrzymałam. Łzy polały się potokiem.
- Ona była taka młoda i piękna, gdybym... gdybym jej pomogła...
Matka zamknęła mnie w silnym, ale opiekuńczym uścisku i szepnęła do ucha:
- Ciii, już wszystko dobrze, skarbie.

***

Do domu jechałyśmy, milcząc. Nie odzywałyśmy się do siebie, choć mama próbowała mnie uspokajać, ale powiedziałam jej, że ma przestać. Nie wmówi mi, że to nie moja wina. Mogłam temu zapobiec, ale tego nie zrobiłam. Teraz muszę nieść to brzemię na swoich barkach. Sama.
Gdy tylko weszłyśmy do domu, szybko pobiegłam do swojego pokoju, nie zważając na wołania brata, dochodzące z salonu. Chciałam być sama.
Zamknęłam pokój na klucz i rzuciłam się na łóżko. Musiałam to wszystko dokładnie przemyśleć. Co mogę zrobić i jak mogę pomóc.
Zaraz zaczęło się pukanie do drzwi, głosy dochodzące zza nich. Nie zważałam na nie. Po kilku minutach, gdy pozostawiłam zamknięte drzwi, usłyszałam głos brata:
- Evie, zostawię cię samą, musisz wypocząć po tym, co przeszłaś, ale jutro zejdź na śniadanie. Porozmawiamy, spróbuję ci pomóc.
Nikt nie zdoła mi pomóc. Muszę sobie jakoś sama poradzić.
Po kilku ciągnących się godzinach, odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
I wtedy zaczął się kolejny koszmar. 


~*~

Będę z Wami szczera. Ten rozdział nie przypadł mi do gustu, czegoś mi w nim brakuje.  Mam nadzieję, że chociaż Wam się podobał i przepraszam, że taki krotki ;-; Obiecuję, że 6 będzie o wiele lepszy. Zachęcam do pisania komentarzy oraz do wystawiania opinii!


Julie