Na co by się zdało twoje dobro,
gdyby nie istniało zło i jakby wyglądała
ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie?
Sprawdziłam puls dziewczyny, ale nie poczułam niczego. Nie żyła. Umarła przeze mnie, bo jej nie pomogłam.
Jej
długie blond włosy były rozrzucone dookoła jej ciała. Gdyby nie
krew na ciele dziewczyny, wyglądałaby jak anioł ze swoją
nieskazitelna cerą. Kiedyś błękitne oczy, były teraz puste i
nieobecne. Widziałam w nich strach.
Drżącymi
rękoma, które były całe we krwi, wyjęłam telefon z
kieszeni. Miałam trzy nieodebrane połączenia. Jedno od Silence, a
dwa od mamy.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że
dochodzi dwunasta w nocy. Spędziłam tu trzy godziny? Przy ciele
zmarłej dziewczyny? Nie, to nie może dziać się naprawdę.
Pokręciłam głową, rzucając włosami na prawo i lewo.
Telefon wyślizgnął się z moich dłoni, całych we krwi.
Zamknęłam oczy i odskoczyłam do tyłu, lądując na tyłku. Boże,
nie, niech to nie dzieje się naprawdę. Proszę, proszę, proszę.
Nie byłam teraz w stanie nic zrobić. Ogarniało mnie poczucie
winy. Przechodziło przeze mnie i wciskało się do mojej głowy,
zadomawiając się. Teraz miałam z nim żyć? Nie wydawało mi się
to dobrą wiadomością.
Pokręciłam głową jeszcze
mocniej i zacisnęłam powieki. To się tak nie może skończyć.
Wystarczy, że będę oddychać i się uspokoję. Wzięłam jeden
głęboki oddech i otworzyłam oczy, po czym odwróciłam
wzrok, bo nie mogłam, patrzeć na tę dziewczynę.
Zacisnęłam
pięści i paznokciami wbiłam się do skóry, by odzyskać
zdolność myślenia. Poczułam spływającą krew, ale nie
zaprzestałam, dopóki mój umysł się nie oczyścił ze
złych myśli. Dam radę, muszę dać radę. Poluzowałam, dopiero po
minucie.
Na czworakach podeszłam to telefonu i chwyciłam go
do ręki. Wykręciłam 112 i przyłożyłam komórkę do ucha.
Ktoś odebrał już po pierwszym sygnale.
-
Tak?
-
Dobry wieczór, chciałabym zgłosić morderstwo –
próbowałam, by mój głos nie drżał.
Kobieta
w słuchawce westchnęła.
-
Proszę podać informacje, gdzie ma przyjechać policja i karetka.
Rozejrzałam
się, by zobaczyć jakieś szczególne znaki. Na jednym z
opuszczonych budynków wisiała stara tabliczka z nazwą ulicy.
-
Wortgood 14, dookoła są stare, opuszczone bloki.
-
Czy jest z panią jakaś osoba? - zapytała się mnie.
Łzy
pchały mi się do oczu, a głos mi się załamał.
-
Jestem obok ciała... zmarłej dziewczyny...
-
Proszę się nie denerwować, już wysyłam do pani samochody.
-
Dziękuję – pociągnęłam nosem. Kobieta powiedziała
coś, czego nie usłyszałam i się rozłączyła.
Opadałam
z sił, byłam wykończona psychicznie. Ból ani trochę nie
zelżał. Potrafiłam się opanować na chwilę, a zaraz potem
wspomnienia powracały, a wraz nimi ukazywało się poczucie winy, z
którym miałam już żyć.
Po dziesięciu,
ciągnących się niemiłosiernie minutach, usłyszałam sygnały
policyjne, a po chwili ujrzałam także światła.
Podbiegła
do mnie młoda kobieta, a zaraz potem – mężczyzna.
-
Czy nic pani nie jest? - spytała się, kucając obok mnie, a jej
kolega sprawdzał puls dziewczyny.
Zalałam
się łzami i odpowiedziałam:
-
T-to moja wina, nie pomogłam jej – głos mi się załamał, ale
ciągnęłam dalej. - Byłam przy tym, ale nie mogłam się ruszyć,
tak strasznie się bałam. Kobieta przytuliła mnie i
pomogła mi wstać.
-
Zaprowadzę cię do samochodu, a na komendzie złożysz zeznania.
Kiwnęłam głową, bo tylko na tyle było mnie stać.
Usadowiłam się na tylnym siedzeniu.
-
Zaraz do ciebie wrócę.
Zamknęła za sobą drzwi i
odeszła w stronę miejsca zbrodni.
Zauważyłam,
jak medycy zakrywają ciało zmarłej dziewczyny. Odwróciłam
wzrok, nie chciałam na to patrzeć. Po chwili wieźli ją już w
stronę karetki, ponownie odwróciłam wzrok. To było dla mnie
zbyt straszne.
Zaraz potem, gdy karetka ruszyła, do
radiowozu weszli policjanci. Mężczyzna zajął miejsce za
kierownicą, a kobieta usiadła z przodu na siedzeniu pasażera.
-
Możesz nam w skrócie opowiedzieć co się stało? - zapytał
się kierowca.
-
Dean, niech dziewczyna trochę odpocznie – skarciła go kobieta. -
Przeżyła traumę.
-
Ach, tak. Przepraszam – mruknął.
Mogłam
zaliczyć go do policjantów, którzy nie przejmują się
uczuciami ludzi, którzy mają składać zeznania. Inna sprawa
z jego partnerką, ona była miła i opiekuńcza. Odwróciła
się do mnie i powiedziała:
-
Skarbie, na komisariacie zadzwonimy do twoich rodziców,
dobrze?
-
Mój telefon został tam na miejscu.
-
Jest na nim krew, więc posłuży, jako dowód.
Zdałam
sobie sprawę, że jest na nim także moja krew. Przecież zraniłam
się paznokciami, a później dotykałam komórkę. Muszę
to powiedzieć.
-
Jest na nim moja krew.
-
Jak to? Skaleczyłaś się?
Skinęłam głową, nie
chciałam już nic mówić. Samo wspomnienie oczu dziewczyny
przyprawiało mnie o dreszcze. Kiedyś piękne i radosne, a teraz
puste i smutne. Już nigdy więcej nie ujrzy kolorów świata.
Nie wyjdzie za mąż, nie będzie miała dzieci. Niech no sobie tylko
pomyślę, co poczuje jej rodzina, gdy się dowie, że dziewczyna
została zamordowana. Ból i pustkę, którą nie wypełni
już miłość i radość córki. Pustkę, która
zostanie pustką. Która nigdy się nie zaleczy, która
stanie się blizną, a z każdym dniem, gdy pomyślą o niej, dojdą
nowe rany, bolesne.
Wszystko co będzie im ją przypominało,
będzie rozdrapywać stare blizny i nic nie będzie już takie same.
Pusty pokój, zero uśmiechu, czy po prostu spojrzenia. Życie
z takimi ranami jest bardzo trudne, nigdy się o nich nie zapomina, a
wręcz przeciwnie – myśli się o nich na okrągło. Wiem to z
własnego doświadczenia.
Cień, który zostaje po
stracie ukochanej osoby, ciągnie się za nami, aż do ostatnich dni.
Śledzi nas, chodzi za nami, nie daje nam żyć. Jest to męczące i
cały czas, gdzieś tam w środku, jesteśmy przygnębieni, choć nie
pokazujemy tego od zewnątrz. Jedni od tego wariują, drudzy popadają
w nałogi, a jeszcze inni stają z tym twarzą w twarz. Walczą z tym
i próbują żyć normalnie.
Każdy oddech jest dla nich
wyzwaniem, każda sekunda życia, wszystko to, by nie zwariować. Nie
jest to proste, ale niektórym się to udaje. Pozbywają się
całego lęku i cień zmniejszają tak, by stał się niewidoczny.
Nad tymi, którzy zaczynają przegrywać, cień się
powiększa i powiększa, aż w końcu ich pożera i tracą całą
świadomość. Nie da się już wtedy, nic zrobić. Popełniają
samobójstwa, trafiają do domów dla chorych umysłowo.
Jeżeli ktoś myśli, że osoby w nim zamieszkałe, wariują sami z
siebie – mylą się. Jest to proces, który dotyka większości
po śmierci bliskiej osoby. Wystarczy spojrzeć w akta kilku ludzi,
którzy tam są, i od razu przekona się o tym, że to przez
cień, który gnębi, aż do ostatniej zdrowej myśli.
Mam dużą nadzieję, że nie przegram tej walki, ponieważ,
cień kroczy za mną już od kilku lat. Za moją matką, bratem,
babcią i dziadkiem. Za bliską rodziną. I właśnie dlatego muszę
zwyciężyć, by pokazać, że jest to możliwe. Nie zwariować i żyć
normalnie, jednocześnie myśląc i nie zapominając. Muszę być
szczęśliwa, on by sobie tego na pewno życzył.
-
Hej, mała? - Ktoś poruszał moim ramieniem.
Zasnęłam w
drodze na komisariat? Otworzyłam oczy i kilka razy zamrugałam.
-
Chodź, już jesteśmy na miejscu. - Kobieta pomogła mi wysiąść,
po czym objęła mnie ramieniem. - Zadzwonimy do twojej mamy, dobrze?
-
Tak – odpowiedziałam zmęczonym głosem. Zaprowadziła
mnie do pomieszczenia średniej wielkości. Na środku stały biurko
oraz krzesła.
-
Usiądź sobie wygodnie, ja za moment wrócę do ciebie.
Wróciła po dziesięciu minutach i usiadła na krześle
obok mnie.
-
Opowiesz mi co się stało? - spytała się mnie. Potaknęłam
głową i zaczęłam wszystko opowiadać policjantce. Gdy ze łzami
na twarzy skończyłam mówić, przytuliła mnie.
-
Dziękuję, że mi to powiedziałaś. Obiecuję, że przestępca
zostanie złapany i ukarany. Spojrzałam na nią niepewnie, po
czym zapytałam się:
-
Obiecuje pani?
-
Tak. Sprawiedliwość musi dosięgnąć tego człowieka.
-
Czy mogę już iść?
-
Myślę, że powiedziałaś mi wszystkie najistotniejsze rzeczy, więc
odprowadzę cie do twojej mamy.
-
Przyjechała tu? - Zadawałam ciągle pytania.
-
Tak, czeka na ciebie na korytarzu. - Podniosła się z krzesła i
pomogła mi wstać, wciąż mnie obejmując. - Chodźmy do
niej.
Wyszłyśmy z pomieszczenia i zobaczyłam zmęczoną
kobietę, siedzącą na plastikowym krześle.
-
Mamo... - szepnęłam.
Gdy
mnie zauważyła, poderwała się z miejsca i podbiegła, by mnie
przytulić.
-
Skarbie, tak bardzo przepraszam, gdybym wtedy po ciebie
przyjechała...
-
Nie, mamo – przerwałam jej, a ta spojrzała na mnie zaskoczona. -
To wszystko moja wina, i tylko moja. Muszę to sama unieść na
barkach.
-
Nie, kochanie. - Dotknęła mojego policzka. - Znalazłaś się w
niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To wszystko. Nic nie
musisz unosić.
Nie wytrzymałam. Łzy polały się potokiem.
-
Ona była taka młoda i piękna, gdybym... gdybym jej pomogła...
Matka zamknęła mnie w silnym, ale opiekuńczym uścisku i
szepnęła do ucha:
-
Ciii, już wszystko dobrze, skarbie.
***
Do
domu jechałyśmy, milcząc. Nie odzywałyśmy się do siebie, choć
mama próbowała mnie uspokajać, ale powiedziałam jej, że ma
przestać. Nie wmówi mi, że to nie moja wina. Mogłam temu
zapobiec, ale tego nie zrobiłam. Teraz muszę nieść to brzemię na
swoich barkach. Sama.
Gdy
tylko weszłyśmy do domu, szybko pobiegłam do swojego pokoju, nie
zważając na wołania brata, dochodzące z salonu. Chciałam być
sama.
Zamknęłam pokój na klucz i rzuciłam się na
łóżko. Musiałam to wszystko dokładnie przemyśleć. Co
mogę zrobić i jak mogę pomóc.
Zaraz zaczęło się
pukanie do drzwi, głosy dochodzące zza nich. Nie zważałam na nie.
Po kilku minutach, gdy pozostawiłam zamknięte drzwi, usłyszałam
głos brata:
-
Evie, zostawię cię samą, musisz wypocząć po tym, co przeszłaś,
ale jutro zejdź na śniadanie. Porozmawiamy, spróbuję ci
pomóc.
Nikt nie zdoła mi pomóc. Muszę sobie
jakoś sama poradzić.
Po kilku ciągnących się godzinach,
odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
I wtedy zaczął się kolejny
koszmar.
~*~
Będę z Wami szczera. Ten rozdział nie przypadł mi do gustu, czegoś mi w nim brakuje. Mam nadzieję, że chociaż Wam się podobał i przepraszam, że taki krotki ;-; Obiecuję, że 6 będzie o wiele lepszy. Zachęcam do pisania komentarzy oraz do wystawiania opinii!
Julie